A A A

Droga Les Trois Monts inaczej 3M jest najwyżej ocenianą w skali trudności regularną trasą na górę Mont Blanc. Klasyfikowana jest na PD+ (nieco trudne +). Trzeba przyznać, że dostarcza nielada emocji i w pełni na tą skalę zasługuje. Trasa 3M jest także najwyżej oceniana pod względem widokowym. My aby urozmaicić naszą przeprawę wyznaczyliśmy sobie dojście do drogi 3M przez najdłuższy we Francji i bajecznie piękny lodowiec: Mer de Glace. Sama droga 3M wiedzie przez dwa szczyty Mont du Tacul, Mont du Maudit, aby wspinaczkę zakończyć trzecim docelowym podejściem na Mont Blanc. Przy czym o ile podejście na sam Mont Blanc jest "spacerowe" o tyle na dwóch poprzednich górach napotyka się na trudności techniczne i zagrożenia lawinowe.

Trasa naszego przemarszu rozpoczęła się w Chamonix i pierwszego dnia (wyruszyliśmy ok. godz. 16.00 zaraz po przyjeździe) zawędrowaliśmy prawie pod Mer de Glace Ladders, gdzie rozbiliśmy "nielegalny" obóz ;)...

W dniu następnym zeszliśmy na Mer de Glace, po czym udało nam się dojść pod drabiny wiodące do schroniska rekin (Refuge du Requin), w którym to schronisku utknęliśmy ze względu na bardzo mokrą pogodę w dniu kolejnym. Choć chcieliśmy być ortodoksyjni i nie korzystać z przybytków cywilizacji jakimi są schroniska to jednak w świetle zamoczenia części ekwipunku i narażenia na niepowodzenie całej wyprawy zdecydowaliśmy się na tą odrobinę luksusu.

Dnia czwartego mimo początkowo fatalnej widoczności i opadów śniegu (już nie deszczu) udało nam się dojść prawie pod Aguile du Midi. Niestety tylko prawie, gdyż powstrzymała nas widoczność, która po południu nie przekraczała 100 m. W takich warunkach łatwo można było wpakować się w kłopoty tak więc rozbiwszy obóz między dwoma szczelinami postanowiliśmy poczekać na poprawę widoczności do dnia następnego.
Faktycznie, widoczność poprawiła się i okazało się że do Aguile du Midi mieliśmy zdecydowanie niewielki odcinek marszu. Jednak pomimo tak niewielkiego dystansu w miejsce docelowe doszliśmy, gdy widoczność była ponownie na poziomie 50-100 m. To, że znajdujemy się we właściwym miejscu udało nam się ocenić tylko po ludzkich głosach, które zdołaliśmy usłyszeć z paru miejsc wokół nas.

Następne kilka dni spędziliśmy w rozbitym w tym miejscu obozie czekając na poprawę warunków pogodowych i w miarę rozsądne warunki (brak poważnego zagrożenia lawinowego na Taculu, który jest pierwszą górą do pokonania w drodze na atak szczytowy).
Pogoda była naprawdę kapryśna i potrafiła na zmianę fundować raz wspaniałe słońce z doskonałą widocznością, a następnie obfite opady śniegu i widoczność nie przekraczającą 50 m.
W takich warunkach zdobycie Mont Blanc stało pod dużym znakiem zapytania. Pierwsze dwa szczyty (Tacul oraz Maudit) znane są ze sporego zagrożenia lawinowego i po takich opadach śniegu jakie fundowała nam pogoda należało odczekać przynajmniej 2 dni aż warstwa świeżego śniegu ubije się a tym samym ryzyko powstania lawiny zmaleje (co nie oznacza zniknie).

Po 3 dniach oczekiwania zdecydowaliśmy się na atak. Choć nie upłynęło wystarczająco dużo czasu od opadów śniegu to jednak szlak był przetarty, a warunki pogodowe dobre co wpłynęło na decyzję o wyruszeniu. Atak szczytowy rozpoczęliśmy o 2 w nocy, a do obozu wróciliśmy ok 19-20 (18h !).
Pokonanie Tacula poszło niespodziewanie gładko i szybko (przez ostatnie kilka dni obserwowaliśmy tą górę i zastanawialiśmy się jakie trudności nam sprawi), natomiast wyśmienita zabawa czekał nas na Maudit, która z Tacula w nocnej oprawie ze świetlnymi punktami czołówek innych zespołów wyznaczającymi trasę prezentowała się bajecznie. Podejście na Maudit w końcowym etapie miało 70 stopni nachylenia ściany lodowej, którą przyszło nam pokonywać o wschodzie słońca co stanowiło bardzo przyjemną oprawę emocji, które towarzyszyły wspinaczce na tym odcinku.

Po pokonaniu Maudit ukazuje się masywny Mont Blanc. Sam Mont Blanc nie stanowi już żadnych trudności technicznych a podejście na niego jest żmudnym trekkingiem. Jego kształt jest złośliwy ponieważ z racji jego obłego kształtu cały czas ma się wrażenie, że szczyt jest już za 100-200 m. natomiast po przebyciu tego odcinka odnosimy identyczne wrażenie jak owe 100-200 m wcześniej.

Po dotarciu na szczyt (w pewnych odstępach między sobą na skutek różnej kondycji uczestników wyprawy) spotkaliśmy tam dość sporo ludzi (w końcu to Mont Blanc - nie ma co liczyć na uniesienia w odosobnieniu).
Oczywiście czekała nas jeszcze dość długa i wyczerpująca droga powrotna. Na Maudicie na szczęście można było skorzystać ze stanowiska, które ktoś tam osadził i uskutecznić sobie przyjemny zjazd. Najbardziej dłużył się Tacul oraz droga do obozu, która w tamtą stronę wydawała się mgnieniem oka...

W dniu po udanym ataku szczytowym próbowaliśmy wyznaczyć drogę zejścia "na skróty" jednak okazało się, że jedyna piesza możliwość to trasa, którą tutaj wcześniej przybyliśmy (lub niewiele się od niej różniąca - jednak co w tym wypadku miało znacznie: długa i męcząca). Alternatywą były albo zjazdy ze sporych ścian albo kolej linowa. W świetle ogólnego zmęczenia zdecydowaliśmy wyrzec się naszego "ortodoksyjnego" nastawienia i szybko oraz bezstresowo zjechać koleją za bagatela "jedyne" 60euro :/ ...